Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/317

Ta strona została przepisana.

— Kto wie? — rzekł Julian ze smutnym uśmiechem. Może masz słuszność, starcze. Za naszych czasów wróżbiarzowi lepiej być głuchoniemym.
Wtem dziecię podeszło do Juliana i, nie spuszcając z niego uporczywego spojrzenia, szybko chwyciło go za rękę i pocałowało.
Julian drgnął.
— Synu mój! — rzekł z namaszczeniem starzec: — Łaska bogów Olimpu niech będzie z tobą! Snadź jesteś dobrym człowiekiem. Dziecko nigdy nie pieści się ze złym, ani bezbożnikami, a od mnichów ucieka, jak od zarazy! Mnie się wydaje, że on widzi i rozumie więcej od nas obydwóch, tylko nie potrafi tego wyrazić. Zastawałem go nieraz w świątyni samego: długie godziny przesiaduje przed posągiem Apollina i patrzy nań z taką radością, jak gdyby rozmawiał z bogiem.
Euforyon spochmurniał na twarzy i odszedł. Gorgias z niezadowoleniem uderzył się ręką w łysinę, mówiąc:
— Ja tu sobie gawędzę z tobą, a słońce już wysoko. Trzeba odprawić ofiarę. Chodź ze mną!
— Wstrzymaj się — rzekł cesarz. — Jeszcze o coś chciałem cię zapytać. Czy słyszałeś o cesarzu Julianie, że pragnie przywrócić do świetności kult dawnych bogów?
— Szłyszałem, słyszałem — odparł Gorgias, machnąwszy ręką i z niedowierzaniem potrząsając głową. — Ale cóż on, biedak, zrobić może?... Nie uda mu się. Powiadam ci — dla nas wszystko przepadło!
— Nie masz wiary w swych bogów — odparł Julian. — Mogąż Olimpijczycy tak nas na zawsze opuścić?
Starzec westchnął ciężko i, spuściwszy głowę, odrzekł:
— Młody jeszcze jesteś, mój synu, choć białe pasma przeświecają w ciemnych włosach, a na czole masz zmarszcz-