Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/343

Ta strona została przepisana.

— Nazarejczyk, syn cieśli, gotuje ci grób!
Julian zadrżał i odwrócić się: nie było nikogo. Przesunął rękoma koło oczu.
— Co to jest?.. Co za przywidzenie?.. — wyjąkał.
W tej samej chwili rozległ się ogłuszający huk wewnątrz świątyni: część sklepienia runęła na statuę Apollina. Bałwan stoczył się ze swego piedestału, i czara złota, którą trzymał w dłoni, zadźwięczała żałośnie. Gęstą mgławicą trysnęły iskry ku niebu. Zachwiała się kolumna portyku, i kapitel koryncki z łagodnym wdziękiem, nawet w chwili ruiny, jak lilia odłamana od łodygi, pochylił się i zwalił na ziemię. Julianowi się zdawało, że płonący gmach zapadnie się w tej chwili i zagrzebie go pod sobą. A starożytny psalm króla Dawida, wielbiący Boga Izraela, tryumfalnie wzlatywał ku niebu, głusząc huk pożaru i upadek bałwana:
„Niechże będą zawstydzeni, którzy się chlubią w bałwanach! Kłaniajcież Mu się wszyscy bogowie!”

XIV.

Zima przeszła Julianowi na pośpiesznych przygotowaniach do wyprawy przeciwko Persom. Z początkiem wiosny, 5 marca, opuścił Antyochię na czele sześćdziesięciopięciotysięcznej armii. Śnieg topniał na górach. W sadach młode, bezlistne morele okryły się kwieciem różowym. Żołnierze wesoło szli na wojnę, jak na zabawę.
Cieśle samosateńscy, z olbrzymich cedrów, sosen i dębów, ściętych w wąwozach Taurusu, zbudowali flotę z tysiąca dwustu okrętów, która popłynęła Eufratesem do miasta Kallinika.