Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/347

Ta strona została przepisana.

Położył spokojnie list na stole, a po wąskich ustach przesunął mu się uśmiech pedantycznego zadowolenia.
— Tak, tak niewątpliwie! — mówił Julian z gorzkim uśmiechem. — Trzebaż się w jakiś sposób pocieszać. Wszystko się da wytłómaczyć, wszystko jest naturalne: i trzęsieniu ziemi w Nikomedyi i Konstantynopolu, i przepowiednia ksiąg sybilińskichy i posucha w Antyochii, i pożary w Rzymie, i powodzie w Egipcie. Wszystko jest naturalne! Tylko... to trochę dziwne, że wszystko sprzysięga się przeciwko mnie: ziemia, niebo, woda, ogień, nawet, jak myślę, sami bogowie!
Wszedł do namiotu Salustyusz Sekundus.
— Wzniosły Auguście! Wróżbiarze etruscy, którym poleciłeś zbadać wolę bogów, zaklinają cię, ażebyś jutro nie przekraczał granicy. Wieszcze kury haruspicyów, na żadne zachęty nie zważając, odwracają się od jadła, ciągle są osowiałe i nawet ziarn jęczmiennych nie dziobią — to bardzo zły znak!
Zrazu Julian zmarszczył brwi gniewnie, ale w jednej chwili oczy mu zajaśniały, i zaśmiał się tak niespodziewanie, że wszyscy spojrzeli nań ze zdumieniem.
— Czy tak, Sallustyuszu? Nie dziobią? Co? Cóż więc poczniemy z uporem tych stworzeń? Możeby lepiej było ich posłuchać, powrócić do Antyochii, stać się pośmiewiskiem galilejczyków? Wiesz co, drogi przyjacielu, wracaj natychmiast do wróżbiarzy etruskich i zanieś im naszą wolę cesarską. Niechaj kapłani wezmą swoje głupie kury i wrzucą do rzeki. Rozumiesz? Jeżeli tym obżartym kapryśnicom jeść się nie podoba, to może im się pić zachce... Nieś moje rozkazy.
— Żartujesz chyba, cesarzu! Może niedobrze zrozumiałem. Chciałżebyś pomimo wszystkiego przejść jutro granicę?