Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/349

Ta strona została przepisana.

pustyni, jak żarząca się głownia, i wnet wszystkie wierzchołki masztów i żagli zaróżowiły się w mgłach poranku.
Cesarz dał znak — i osiem pięciotysięcznych gromad ludzi ruszyło równym krokiem, od którego zadrżała i zadudniła ziemia.
Armia rzymska zaczęła przechodzić most, który ją oddzielał od granicy perskiej.
Koń przeniósł Juliana na brzeg przeciwny, na wysoki piaszczysty pagórek ziemi nieprzyjacielskiej.
Na czele kohorty palatynów szedł centuryon tarczowników, Anatol, wielbiciel Arsinoi.
Anatol spojrzał na cesarza. Wielką zmianę wywołał w Julianie ten miesiąc, spędzony na świeżem powietrzu śród zbawiennych dla zdrowia zajęć obozowych. W męskim wojowniku z ogorzałem obliczem, z młodzieńczem i pełnem radości wejrzeniem, trudno było poznać filozofa o wychudłej i żółtej twarzy, o oczach smutnych, z rozczochranymi włosami i brodą, z gorączkowymi ruchami, z palcami i togą cyniczną, zaplamionymi atramentem, owego retora Juliana, pośmiewiska uliczników Antyochii.
— Słuchajcie! słuchajcie! Cesarz chce przemówić.
Umilkli wszyscy. Słychać było tylko słaby chrzęst broni, szmer fal, rozbijających się o statki i szelest jedwabnych sztandarów.
— Najwaleczniejsi z walecznych rycerze — silnym głosem przemówił Julian. — Czytam w twarzach waszych tyle zapału i męstwa, że nie mogę się powstrzymać od powitania was radosnemi słowy. Zapamiętajcie sobie, towarzysze: losy świata spoczywają w waszych rękach; idziemy wznowić dawną świetność cesarstwa Rzymskiego! Więc zahartujcie serca wasze, bądźcie na wszystko gotowi Powrót nie jest już możliwy. Będę na waszem czele lub w szeregach waszych, na koniu lub pieszo, w każdem nie-