Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/354

Ta strona została przepisana.

Potem wyruszono w dalszą drogę i dostano się na jałową kamienistą równinę. Był niezmierny upał. Marli ludzie i zwierzęta. W południe powietrze wirowało, dokoła skał falistemi rozpalonemi strugami. Po szaro popielatej pustyni wił się Tygrys, połyskując srebrzystym nurtem, jak wąż leniwy, wygrzewający w słońcu giętkie pierścienie.
Nad Tygrysem ujrzeli Rzymianie skałę potężną, różową, nagą, najeżoną urwiskami. Była to druga warownia, broniąca południowej stolicy Persyi. Ktezyfonu, jeszcze niedostępniejsza od Perizaboru, istne gniazdo orle pod obłokami.
Szesnaście baszt i podwójny pierścień szańców otaczał Maomagalkę; były zbudowane ze słynnych surówek babilońskich, wysuszonych na słońcu i spojonych za pomocą smoły ziemnej, na wzór wszystkich starożytnych pomników Asyryi, które wiekom czoła stawiają.
Rozpoczęło się oblężenie. Znowu zgrzytnęły ciężko potworne balisty, zaskrzypiały koła, drągi i bloki skorpionów, świsnęły płonące „malleole.”
O godzinie, w której jaszczurki śpią w rozpadlinach skał, promienie słońca padały na plecy i głowy żołnierzy, jak ciężar dławiący. Blask ich był straszliwy. Zrozpaczeni legioniści, wbrew zakazom dowódców zdejmowali, pomimo niebezpieczeństwa, rozpalone naramienniki i hełmy, przekładając rany nad gorąco.
Ponad brunatnemi basztami i blankami Maogamalki, skąd wylatywały chmury strzał zatrutych, dzirytów, kamieni, kul ołowianych i glinianych, płomiennych falaryk perskich, zatruwających powietrze siarką i naftą — zawisło niebo w kurzawie, z nieuchwytnym prawie odcieniem lazuru, groźne, oślepiające, jak śmierć nieubłagane.