Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/36

Ta strona została skorygowana.

Julian myślał, że nikt już nie zna i nie widzi tego Dobrego Pasterza, a ten wizerunek niewielki z innej epoki wiązał się w jego umyśle z jakiemiś marzeniami lat dziecinnych, które napróżno starał się odnowić w pamięci.
I patrząc na tego młodzieńca, który, zdało się, z tajemniczym jakimś wyrzutem nań spoglądał. Julian wyszeptał słowo, usłyszane od Mardoniusza: „Galilejczyk!” W tej samej chwili ukośne promienie słońca, wpadłszy przez okna, zadrgały w dymach kadzideł, które w wirowaniu lekkiem zdawały się unosić ku górze płonące złotą aureolą, ponure i straszliwe oblicze Chrystusa aryańskiego.
A z chóru zabrzmiał śpiew tryumfalny:
„Niech zamilknie wszelkie ciało ludzkie i stoi w bojaźni i trwodze, a o niczem ziemskiem niechaj nie myśli. Oto Król królów. Pan panów daje siebie na odkupienie i pokarm wiernym swoim w otoczeniu aniołów, obdarzonych potęgą i władzą wszelką, cherubów o oczach wielu i sześcioskrzydłych serafów, którzy zasłaniają twarze, śpiewając: Alleluja, Alleluja, Alleluja!”
Jak huragan przebiegł śpiew ponad schylonemi głowami pobożnych. Niknął obraz Dobrego Pasterza w niezmiernem oddaleniu, ale pełne wyrzutu spojrzenie młodzieńca wciąż trwało utkwione w Julianie, i serce chłopca drętwiało nie pod wpływem uwielbienia, lecz nieznośnego niepokoju wobec tej tajemnicy, która na zawsze miała dla niego pozostać nieprzeniknioną.

V

Powróciwszy do Macellum z bazyliki aryańskiej, Julian chwycił gotową całkiem, starannie zawiniętą „tryremę” i, wymknąwszy się niepostrzeżony przez nikogo (gdyż Eutropiusz po nabożeństwie udał się w podróż kilkunastodniową) poza bramy twierdzy, pobiegł do świątyni Afro-