Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/63

Ta strona została skorygowana.

— A zatem, niechaj zginę, mistrzu, ale daj mi je!
— Miałżebyś odwagę?
— Tak, ale mów, mów!
— Coż ci mam powiedzieć? Nie umiem... I po co o tem mówić? Słuchaj ciszy wieczornej, ona jest wymowniejsza od słów...
Nie przestawał głaskać po głowie Juliana, który myślał: „Tego właśnie oczekiwałem!”, i całując Jamblicha w kolana, szeptał błagalnie:
— Ulituj się, mistrzu!.. Odkryj mi wszystko, nie opuszczaj mnie!..
Jamblich, utkwiwszy w obłokach swe zielone, dziwnie nieruchome źrenice, przemówił zcicha, jakby do siebie, jakby nie słysząc i nie widząc ucznia:
— Tak, tak... zapomnieliśmy wszyscy głosu Boga! Jak dzieci, od kolebki z ojcem rozłączone, słyszymy go, ale nie poznajemy: By usłyszeć głos Jego, potrzeba, aby wszelkie echa ziemskie i niebieskie zamilkły w duszy naszej. Póki myśl w nas błyszczy i jak słońce południowe oświeca nam dusze, dopóty pozostajemy sami w sobie i nie dostrzegamy Boga. Ale kiedy rozum zniża się ku zachodowi, ekstaza wstępuje do dusz naszych na podobieństwo rosy nocnej. Źli ludzie nie mogą znać ekstazy; jedni tylko mędrcowie potrafią się przeistoczyć w liry, brzmiące pod ręką Boga. Skąd idzie ten promień, rozjaśniający duszę? Nie wiem. Przychodzi on znienacka, nieoczekiwanie. Szukać go niepodobna. Bóg nie jest zdala od nas. Należy się przygotować i spokojnie wyczekiwać, jak oczy, według wyrażenia poety, wyczekują, „by słońce wynurzyło się z ciemnego Oceanu.” Bóg nie przybywa. Bóg nie odchodzi. On się objawia jedynie. On jest zaprzeczeniem wszechświata, zaprzeczeniem wszystkiego, co istnieje Jest niczem i wszystkiem.