Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/76

Ta strona została skorygowana.

— Olimpijczycy pokonali tytanów; obecnie olimpijczyków znowu zwyciężą bogowie barbarzyńscy. Na miejscu świątyń powstaną groby...
Antonin był młodzieńcem urodziwym, rysami oblicza i konturami ciała przypominającym posągi starożytne, ale od wielu już lat nieuleczone trawiło go cierpienie. Dziwny stanowiła widok ta niegdyś piękna twarz najczystszego helleńskiego typu, obecnie żółta, mizerna, pełna smutku — choroby nieznanej jego przodkom.
— O jedno błagam tylko bogów — mówił dalej Antonin: — oto, aby mi nie dali dożyć tej nocy, ażebym umarł pierwej. Mówcy, sofiści, uczeni, poeci, artyści, czciciele mądrości helleńskiej — wszyscyśmy już zbyteczni. Za późno przyszliśmy na świat... Nasza rola skończona...!
— Gdybyś jednakże się mylił? — szepnął Julian cicho, jakby do siebie.
— Nie, wszystko stracone. Jesteśmy chorzy... brak nam sił..
Dziewiętnastoletni Julian miał twarz równie bladą i chudą, jak Antonin. Wystająca warga dolna nadawała mu wyraz ponurej pychy. Zmarszczone brwi gęste świadczyły o zawziętości i uporze. Dokoła brzydkiego, zbyt długiego nosa tworzymy się już przedwczesne zmarszczki. Oczy, niezwykłe, jak zawsze, płonęły ogniem suchym, gorączkowym, przykrym. Odziany był w habit nowicyusza. W dzień chodził po dawnemu do kościoła, modlił się przed relikwiami, odczytywał publicznie Ewangelie, czynił przygotowania do przyjęcia święceń. Chwilami przechodziło mu na myśl, że ta jego hypokryzya nie przyda się na nic. Wiedział, że Gallus nie uniknie śmierci, i sam z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, ciągle jej oczekiwał.
Noce zaś Julian spędzał w bibliotece pergamskiej, studyując dzieła największego wroga chrześcijaństwa, retora