Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/83

Ta strona została przepisana.

Julian z wysiłkiem podniósł powieki i ujrzał nachylonego nad sobą Maksyma.
Był to starzec, mogący mieć lat siedemdziesiąt, ze spływającą mu do pasa białą jak śnieg brodą. Włosy, długie do ramion, miał szpakowate z odcieniem złotawym; policzki i czoło pokrywały zmarszczki piękne i głębokie, znamionujące myśl i wolę, nie zaś cierpienia. Delikatne wargi rozchylał uśmiech, podobny do uśmiechu kobiet bardzo rozumnych, fałszywych i zalotnych. Ale najbardziej podobały się Julianowi oczy Maksyma, drobne, błyszczące z pod gęstych krzaczastych brwi żywo, przenikliwie, badawczo, jednocześnie i drwiąco i czule.
— Czy chcesz ujrzeć potężnego Tytana? — zapytał Maksym.
— Chcę.
— Patrz więc!
Czarodziej wskazał mu stojący w zagłębieniu groty trójnóg bronzowy, z którego wzbijały się ogromne kłęby białego dymu. W podziemiu rozległ się głos, grzmiący, jak huk huraganu, od którego zadrżała jaskinia:
— Herkulesie! Herkulesie! Oswobódź mnie!
Rozdarły się obłoki dymu, i z poza nich zabłysło niebo błękitne.
Julian leżał blady, nieruchomy, z nawpół przymkniętemi powiekami, i spoglądał na przesuwające się przed nim szybkie, rozwiewne obrazy, przyczem zdawało mu się, że to nie on sam je widzi, lecz że mu je ktoś widzieć rozkazuje.
Widział więc obłoki i góry, śniegiem pokryte; słyszał, jak gdzieś na dole, zapewne w jakiejś otchłani, szumiało morze. Spostrzegł ciało olbrzymie, ręce i nogi do skały przykute, sępa, pożerającego wątrobę Tytana. Wzdłuż bioder płynęły strugi czarnej krwi. Dźwięczały łańcuchy, olbrzym wił się z bólu.