Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/95

Ta strona została skorygowana.

szepnął Gallusowi do ucha, także obejrzawszy się na drzwi:
— Po co ty jedziesz do Medyolanu? Czyż nie podejrzewasz niczego?
— Owszem. Ale milcz. Wracać niepodobna. Za późno.
I wskazując swą białą szyję, dodał:
— Stryczek śmiertelny mam już tu — rozumiesz?.. On ściąga go potrochu. Z pod ziemiby mnie wykopał, Julianie!.. Lepiej o tem nie mówić. Już po wszystkiem! Zabawiliśmy się, to i dosyć.
— Masz jeszcze dwa legiony w Antyochii...
— Nie mam żadnego. Pozbawiał mnie wszystkich najlepszych żołnierzy, powoli, pod najrozmaitszymi pozorami, a zawsze dla mego własnego dobra! On wszystko czyni dla mego dobra! Jak on się troszczy o mnie! Jak mu pilno zobaczyć się ze mną i rad moich zasięgnąć! Straszny to człowiek, Julianie! Jeszcze nie wiesz i, daj Boże, abyś nigdy się nie dowiedział, co to za człowiek! Wszystko widzi, zna moje najskrytsze myśli, takie nawet, z któremi poduszce mego łoża się nie zwierzam. On i ciebie widzi nawskroś, bracie. Ja go się boję!..
— Czy jednak nie możesz uciekać?
— Ciszej, ciszej! Co robisz!..
Na ospałej i dobrodusznej twarzy Gallusa odmalowała się dziecinna trwoga.
— Nie, już wszystko stracone!.. Schwytano mnie, jak rybę na haczyk. On delikatnie wyciąga, żeby wędki nie złamać. Bądź co bądź, nawet ladajaki cezar jest ciężką rybą. Ale wiem, że wyrwać się niepodobna; złapie mnie, nie dziś, to jutro. Widzę oczywiście zastawione sidła, ale mimo to idę w nie — ze strachu. Od sześciu lat, a zresztą i dawniej, odkąd mogę sięgnąć pamięcią,