Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja biorę grzech na swoje sumienie. Ale czy co znajdziemy?
— Naturalnie. Znam dobrze to miejsce. I nasi ojcowie znali pagórek za młynem. Niedawno, kopiąc glinę, robotnicy wydobyli djabła.
— Jakiego djabła?
— Miedzianego, miał koźle rogi, kopyta i dziwny pysk — taki jak gdyby się śmiał, albo skakał na jednej nodze i klaskał w palce; był pokryty pleśnią ze starości.
— I cóż z nim zrobili?
— Odleli z niego dzwon do nowej kaplicy archanioła Michała.
Cypryan oburzył się.
— Czemuż nie dałeś mi znać? — zawołał.
— Byliście wtedy w Siennie.
— Mogłeś do mnie napisać. Przysłałbym kogo, przyjechałbym sam, dałbym, ile zażądają, byłbym odlał dziesięć dzwonów. Osły! Topić na dzwon tańczącego Fauna, który był może dziełem Skopasa.
— To prawda, że głupi, ale nie gniewajcie się, panie. Zostali ukarani: od czasu jak zawieszono dzwon — było to dwa lata temu — robaki jedzą kartofle i wiśnie, a śliwki wcale nie rodzą. Zresztą dzwon nie ma ładnego głosu, nie przemawia do serca. Bo kto słyszał robić dzwon z djabła?... A ta ręka marmurowa, co to ją znaleźli w roku zeszłym na pagórku za młynem. I ona nam przyniosła nieszczęście.
— Powiedz mi Grillo, jakieście ją znaleźli?.
— Było to na jesieni w wilię świętego Marcina, przed samą wieczerzą. Zaledwie gospodyni postawiła misę na stole, aż tu wpada parobek Zacheo i woła:
— Panie! Panie!
— Co się stało? — pytam.
— Coś strasznego dzieje się na polu: trup wychodzi z garnka. Nie wierzycie? Pójdźcie zobaczyć.
„Wzięliśmy latarnie. Było już zupełnie ciemno. Księżyc wychodził z po za lasu. Widzimy duży garnek. Opodal ziemia była skopana i wysuwało się coś białego. Patrzę. Ręka z cieniutkiemi paluszkami, jak u miejskiej panny. Nachylam się. Ręka na mnie kiwa. Wtedy ja w krzyk i w nogi.