Zagłębili się w ciemną uliczkę, wiodącą nad brzeg Arna. Panowała tu cisza kojąca. Usiedli na piasku.
— Czemu mnie opuściłeś? — spytał Leonard.
Młodzieniec podniósł głowę. Chciał odpowiedzieć, lecz usta mu zadrżały. Rozpłakał się.
— Przebacz, mistrzu — szepnął.
— Nie jesteś winien — pocieszał go malarz.
— Sam nie wiedziałem, co robię — mówił Beltroffio. — Jak mogłem, jak mogłem was opuścić.
Miał ochotę zwierzyć się Mistrzowi ze swoich wątpliwości, co do Chrystusa i Antychrysta, ale czuł, że Leonard nie zrozumie jego duchowej rozterki. Malarz o nic go nie pytał.
— Niech ci Bóg dopomaga, biedne dziecię — rzekł serdecznie. — Wiesz, że cię kochałem, jak syna. Jeżeli chcesz być znowu moim uczniem, powracaj, przyjmę cię z otwartemi rękoma.
— Im silniejsze uczucie, tem większe cierpienie — szepnął do siebie.
Zdala dochodziły śpiewy i wrzaski, lecz nie mąciły błogiej ciszy nadbrzeżnej.
Pod koniec roku 1496 księżna Medyolanu, Beatrycze, pisała co następuje do swojej siostry Izabelli, żony margrabiego Franciszka Gonzagi, zwycięzcy Mantuy: