Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Biedny wieszcz stanął przy drzwiach, chciał jej zastąpić drogę, ale go spiorunowała oczyma. Skurczył się i przepuścił ją bez oporu.
Weszła do nory biednej muzy. Czuć w niej było stęchliznę; na gołych ścianach, pobielanych wapnem były plamy od wilgoci. Na pulpicie, zarzuconym gęsiemi piórami, leżały bruljony wierszy.
Beatrycze postawiła kaganek na płaskiej deszczułce nad pulpitem i nie zważając na Bernarda, zaczęła przerzucać wśród papierów. Były tam sonety do płatników pałacowych, do podczaszych, prośby o pieniądze, o wino, o ciepłą odzież i prowianty. Nagle, pod stosem bibuły, księżna dostrzegła szkatułkę z hebanowego drzewa; otworzyła ją — leżał w niej pakiet listów, owiniętych wstążeczką.
Bernardo wyciągnął ręce, przerażony. Księżna spojrzała na niego, potem na listy, dostrzegła imię Lukrecyi, poznała pismo Ludwika. Tego właśnie szukała. Były to listy księcia i wiersze miłosne poety, sławiące wdzięki Lukrecyi.
Beatrycze chwyciła paczkę, wsunęła ją za stanik; jak kość psu, rzuciła poecie sakiewkę, pełną złota i wybiegła.
Słyszał jej kroki na schodach, potem drzwi stuknęły głośno. Bernardo stał na środku pokoju, jak skamieniały, zdawało mu się, że pod jego stopami ugina się podłoga.
Wreszcie runął na kulawe łóżko i zasnął snem kamiennym.

VII.

Księżna powróciła do pałacu.
Goście, spostrzegłszy jej nieobecność, szeptali po kątach, książę był zaniepokojony. Weszła na salę balową, z twarzą przybladłą i objaniła, że czując się zmęczoną, poszła spocząć.
— Bice — szepnął książę, ujmując jej chłodną i drżącą rękę w swe dłonie — jeżeli czujesz się słabą, powiedz. Pamiętaj, że jesteś w stanie odmiennym. Odłożymy drugą połowę zabawy na jutro? Wszak urządzam ją dla ciebie, najdroższa.