— Nie, nie trzeba — odparła Beatrycze — bądź o mnie spokojny, proszę cię, Vico. Oddawna już nie czułam się tak silną i tak szczęśliwą, jak dzisiaj. Chcę zobaczyć „Raj“. Chcę nawet jeszcze potańczyć.
— Dzięki Bogu, moja najdroższa — szepnął książę uspokojony i złożył pocałunek na jej rączce.
Goście udali się znowu do sali gry w piłkę, w której mechanik pałacowy, Leonard da Vinci, ustawił maszyny dla odtworzenia „Raju“ Bellincioniego. Gdy wszyscy zajęli swe miejsca, Leonard zawołał: „Gotowe“.
Zapalił się lont, naładowany prochem i wśród ciemności zabłysły kryształowe kule, tworzące koło z różnokolorowych płomyków, które zlewając się ze sobą, tworzyły jakby tęczę. Kule zawirowały, obracając się dokoła olbrzymiej osi przy wtórze słodkiej muzyki; kościane klawisze, uderzając o szklane dzwoneczki, tworzyły tę cudną melodyę. Był to pomysł Leonarda.
Planety zatrzymały się, a nad każdą z nich; ukazywali się kolejno bogowie, od których brały swą nazwę, a więc: Jowisz, Appolin, Merkury, Mars, Dyana, Wenus, Saturn — wszystkie prawiły komplementy księciu i Beatryczy.
Pod koniec przedstawienia, goście przeszli do drugiej sali, gdzie ich czekała nowa uciecha: korowód tryumfalnych wozów, ciągnionych przez murzynów, lampartów, centaurów i smoki. Potem ukazały się grupy alegoryczne z Numą, Pompejuszem, Cezarem, Augustem, Trojanem; napisy wskazywały, że ci wszyscy bohaterowie byli przodkami Ludwika.
Wreszcie nastąpiła apoteoza: rydwan, zaprzężony w nosorożce wiózł olbrzymią kulę ziemską, na której leżał rycerz w zardzewiałej zbroi. Złoty posążek dziecka, trzymającego gałązkę oliwną (po włosku moro), wyłaniał się ze zbroi; było to zapowiedzią śmierci wieku żelaznego a narodzin wieku złotego, który świtał, dzięki rządom Ludwika Il Moro. Ku powszechnemu zdziwieniu, złoty posążek był żywem dzieckiem: ojciec wynajął je za kilka dukatów. Powleczono mu całe ciało złotym pokostem. Biedactwo ze łzami w oczach, głosem drżącym
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/116
Ta strona została skorygowana.