Wszedł do pokoju i ujrzał na poduszkach twarzyczkę drobną, dziecięcą i oczy wpadnięte, mgłą zasnute. Zbliżył się i nachylił.
— Poszlij po Izabellę! Prędko! — szepnęła.
Książę wydał rozkaz. Niebawem do pokoju weszła kobieta wysoka, wspaniała, o rysach dumnych i smutnych. Była to wdowa po Janie Galeasie, księżna Izabella Aragońska. Zbliżyła się do chorej. Wszyscy wyszli z pokoju, oprócz akuszerki i księcia, stojącego na uboczu.
Przez chwilę kobiety mówiły głosem przyciszonym, następni żona Galeasa ucałowała Beatryczę, jakby na dowód, że jej przebacza, uklękła przy jej łóżku i modliła się długo.
Beatrycze przyzwala znowu męża.
— Vico! daruj mi — szepnęła — Nie płacz — Pamiętaj... Stałam zawsze wiernie przy tobie... Wiem, że mnie jedną... Nie dokończyła, ale domyślił się, że chciała powiedzie: „mnie jedną kochałeś“ Ogarnęła go ostatniem, długiem spojrzeniem.
— Pocałuj mnie — prosiła.
Dotknął ustami jej czoła; głosem już zamierającym, z wielkim wysiłkiem, — szepnęła:
— W usta!
Zakonnik począł odmawiać pacierze za umierających. Do pokoju wszedł dwór. Książę nie odrywał ust od warg, stygnących pod jego pocałunkiem. Przyjął ostatnie tchnienie Beartyczy.
— Umarła — oznajmił Marliani.
Wszyscy przeżegnali się i uklękli. Książę wstał powoli. Jego twarz zastygła nie wyrażała nawet bólu; łapał powietrze, jak człowiek wstępujący na wyżyny. Nagle zatrzepotał rękoma, krzyknął „Bice“ i runął na zwłoki.
Pośród obecnych jeden tylko Leonard zachowywał zimną krew. Przyglądał się księciu badawczo.
Ciekawość artysty brała górę nad współczuciem człowieka. Wpatrywał się w skamieniałą twarz, w oczy błędne, ani jedno drgnienie