muskułów nie uszło jego baczności. Pragnął jak najprędzej naszkicować w swym notatniku twarz księcia, zoraną bólem.
Zeszedł do jednej z komnat na dole. Obejrzał się, czy niema nikogo. Zdała mu się pustą. Wyjął z kieszeni notatnik i rysował pospiesznie; nagle w głębi pokoju, przy kominie, ujrzał postać skuloną. Było to dziecię, które przedstawiało wiek złoty. Spało teraz zziębnięte, z głową zwieszoną. Wygasły komin nie zdołał rozgrzać nagiego, pozłoconego ciała. Leonard położył rękę na ramieniu chłopca. Dziecię obudziło się, podniosło główkę i westchnęło. Artysta wziął je na ręce, ogrzał je swem tchnieniem.
— Jak ci na imię? — pytał.
— Lippo! Lippo! — odparło dziecię, nawpół senne — chciałbym wrócić do domu.
— Gdzie mieszkasz?
— Zimno mi... boli... chcę do domu — usteczka poruszyły się, jak we śnie i szeptały:
Jam jest wiek złoty
Próżen zgryzoty...
Leonard owinął je w swój płaszcz i podążył ku wyjściu. Chłopiec drżał, jak ptaszę zmarznięte.
— Nasz „wiek złoty“ — myślał artysta, uśmiechając się smutno. Biedactwo — przytulił go do piersi tak tkliwie, że dziecięciu zdało się, że to jego matka, zmarła niedawno, kołysze je do snu i pieści.
Księżna Beatrycze umarła we wtorek 2-go stycznia 1497 roku, o szóstej zrana. Książę przesiedział całą dobę przy zwłokach, nie chciał jeść, ani spać, wszystkich odtrącał. Obawiano się, aby mu się rozum nie pomięszał.
We czwartek rano zażądał papieru i atramentu i napisał do Izabelli d’Este, siostry nieboszczki, donosząc jej o śmierci Beatryczy.