tym tą samą, zieloną kapą, stał ten sam starożytny wazon bronzowy, leżała ta sama mandolina i, te same nuty.
Drzwi sypialni były tak samo otwarte na oścież, a dalej było widać ubieralnię i tę samą szafę z sukniami, w której książę ukrył się był przed żoną.
Il Moro spuścił głowę na piersi i łzy szczerego żalu oblały mu policzki.
— Mój Boże! On znowu płacze! Widzisz — zawołała Cecylia. — Popieść go trochę, pocałuj. Że też możesz siedzieć tak spokojnie i patrzeć na jego zgryzotę!
Popchnęła rywalkę w objęcia swego kochanka.
Od pewnego czasu Lukrecya z coraz większym niesmakiem poddawała się przyjaźni hrabiny. Miała uczucie podobne temu, jakie sprowadzają mdłe perfumy. Chciała wstać i wyjść z pokoju, ale książę wyciągał do niej ręce i uśmiechał się przez łzy.
Cecylia wzięła ze stołu mandolinę i zaśpiewała wiersz Petrarki, sławiący ukazanie się boskiej Laury.
Książę rozpłakał się na dobre.
— Chwilami zdaje mi się, że ona patrzy na nas z nieba i błogosławi nam trojgu... O Bice! Bice!
Ukrył twarz na ramieniu Lukrecyi, objął ją wpół i chciał przytulić do piersi, ale ona cofnęła się. Ogarniał ją coraz większy wstyd i niesmak.
Leonard pracował przez całą noc; nie spostrzegł nawet, że dzień świta. Gwiazdy już gasły. Różowe światło padało na dachy. Z ulicy