— Choć jest moim krewniakiem, choć starszy odemnie, o lat dwadzieścia, ostrzegam cię, bo Pismo św. powiada: „Po pierwszej i drugiej przestrodze, odwróć oblicze od heretyka“. Leonard jest heretykiem i niedowiarkiem. Trawi go pycha szatańska. Zdaje mu się, że przy pomocy matematyki i czarnej magii, odsłonił tajemnice natury.
Antonio podniósł oczy ku niebu, i przytoczył słowa z ostatniego kazania Savanaroli:
„Mądrość tego świata jest szaleństwem wobec Boga. Biada mędrcom: wszyscy pójdą do przybytku Szatana! Tutti vanno al casa del diavolo.
— Czy słyszałeś Antonio, — spytał znowu Giovanni, jeszcze trwożliwiej — czyś słyszał, że imci Leonard bawi teraz we Florencyi? Przybył z Medyolanu.
— Po co?
— Książe przysłał go tu dla zakupienia obrazów po nieboszczyku Wawrzyńcu Wspaniałym.
— A niech sobie przyjeżdża. Co mnie to obchodzi! — przerwał Antonio, odwracając się plecami i zaczął odmierzać sztukę zielonego sukna.
Dzwony kościoła wzywały na nieszpory. Doffo przeciągnął się leniwie i zamknął księgę. Dzień pracy dobiegł kresu.
Giovanni wyszedł. Pośród mokrych dachów przezierało niebo zamglone. Powietrze było ciche i ciepłe. Nagle z otwartego okienka sąsiedniej uliczki doleciały słowa pieśni:
O vaghe montanine pastorelle!..
Głos był dźwięczny młody. Po wtórującym mu miarowym szmerze, Giovanni domyślił się, że to prządka śpiewa przy kądzieli.
Stanął i słuchał — teraz dopiero przypomniał sobie, że to wiosna i uczuł silniejsze tętno serca. Zrobiło mu się rzewnie, stał długo, z oczyma wzniesionemi ku oknu a w uszach brzmiały mu wciąż słowa pieśni.
Wreszcie westchnął i wszedł do domu konsula Gallimali. W wielkiej izbie, służącej za bibliotekę, siedział pochylony nad księgą Giorgio Merula, kronikarz dworu medyolańskiego.