W końcu lipca, tegoż roku, wojska króla Francyi, Ludwika XII, pod dowództwem Ludwika Luksemburskiego, Jana Jakóba Trivulce i d’Aubigne’go przebyły Alpy i wtargnęły do Lombardyi.
W północno-wschodniej wieży pałacu Rochetti były drzwiczki, żelazne, w grubym murze, ozdobionym niedokończonemi freskami, w których Leonard przedstawił bożka Merkurego. Te drzwi prowadziły na kamienne schody, któremi wstępowano do wązkiego, sklepionego podziemia. W kufrach dębowych spoczywały tam skarby ks. Ludwika.
W nocy 1-go września 1499 r., nadworny skarbnik Ambrogio Ferrari, z dyrektorem książęcych dochodów, Borgonzio Bottą i jego pomocnikami, zajęty był wyjmowaniem z tych skrzyń pieniędzy, pereł, drogich kamieni; czerpał je pełnemi garściami, jak ziarno i wsypywał do skórzanych worków, kładąc pieczęć na każdym.
Służba wynosiła worki przez ogród i ładowała je na grzbiet mułów. W ten sposób zabrano sto czterdzieści worków, a w głębi skrzyń leżały jeszcze stosy dukatów.
Książę siedział we drzwiach skarbca przy stole, zarzuconym księgami rachunkowemi i nie zważając na to, co się działo dokoła, wpatrywał się w płomień świecy.
Od chwili, gdy mu doniesiono o ucieczce dowódcy jego wojsk, signora Galeasa Sansevirino, i o zbliżaniu się Francuzów do Medyolanu, Ludwik popadł w obojętność, w rodzaj katalepsyi.
Gdy pieniądze i klejnoty zostały usunięte z podziemia, skarbnik zapytał księcia, czy chce zabrać złote i srebrne naczynia. Il Moro spojrzał na niego, brwi zmarszczył, jakby dla zebrania myśli i zrozumienia słów, potem odwrócił się, machnął ręką i znowu utopił wzrok w świe-