bła, ale wy będziecie podobni do prawdziwego Boga, a oni może będą wołali: Antychryst. I przestraszą się i padną na kolana i bić wam będą pokłony. O! mistrzu Leonardzie... W głowie mi się plącze z radości!
Rzucał się, jak w malignie, pałały mu oczy.
— Jaka w tym człowieku silna wiara! — myślał Leonard. — Zawód mógłby go pozbawić zmysłów. Jakże takiemu wyznać prawdę?
W chwili tej rozległ się młotek u drzwi zewnętrznych. Po chwili zapukano do pracowni.
— Kogo tam licho niesie? — mruknął kowal. — Kto tam? — zawołał. — Mistrza niema w domu. Wyjechał z Medyolanu.
— To ja, Astra, Luco Pacioli. Na miłość Boską, otwieraj!
Kowal uchylił drzwi i wpuścił zakonnika, dawnego znajomego Leonarda.
— Co wam się stało, fra Luca? — pytał mistrz, widząc wzburzoną twarz mnicha.
— Nic mi nie jest; właściwie mam zmartwienie, ale o tem potem. O! mistrzu Leonardzie! Wasz Kolos!.. Gaskońscy łucznicy... na własne oczy widziałem... Francuzi niszczą konia.. Biegnijmy... Biegnijmy prędzej!
— Poco? — rzekł spokojnie Leonard, choć usta mu zbielały — Cóż my na to poradzimy?
— Jakto! Nie będziecie chyba siedzieć tutaj z założonemi rękoma, podczas gdy ci barbarzyńcy niszczą wasze arcydzieło? Znam drogę do imć de la Trémouille. Trzeba się udać do niego.
— Będzie za późno — odparł artysta.
— Nie, pójdziemy prosto, przez ogrody, tylko spieszcie się!
Leonard, pociągnięty przez zakonnika, wyszedł z domu; biegli niemal, dążąc ku pałacowi.
Po drodze fra Luca opowiedział mu swoje własne nieszczęście. W wilię tego dnia, wśród nocy, lochy klasztoru św. Sulpicyusza zostały zrabowane przez lancknechtów. Byli pijani, a znalazłszy w jednej z sal kryształowe reprodukcye geometrycznych figur, wzięli je za jakiś szatański wynalazek „czarnej magii“ i roztrzaskali na drobne kawałki.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/152
Ta strona została skorygowana.