Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

Dlaczego nie poskarżyłeś się przedemną lub przed panem de la Trémouille? Zdaje mi się, że przechodził tędy przed chwilą...
Leonard spuścił oczy i rumieniąc się, jak winowajca, rzekł:
— Nie śmiałem. Zresztą nie znam pana de la Trémouille...
— Szkoda, nieodżałowana szkoda! — mówił starzec, wpatrując się w szczątki. — Oddałbym stu moich najlepszych żołnierzy za twój Kolos...
Wracając do domu, artysta przechodził przez most, nad którym wznosiła się piękna loggia Bramanta, w której książę udzielił mu ostatniego posłuchania. Teraz paziowie i masztalerze francuscy bawili się w strzelanie do łabędzi, które Il Moro tak lubił. Biedne ptaki próbowały uciec przed strzałami, lecz nadaremnie. Fosy były ciasne, otoczone wysokiemi murami. Okrwawione łabędzie pływały wśród białych piór i rozsypanego po wodzie puchu. Jeden, świeżo raniony, wyciągnął szyję, rzucił w niebo okrzyk żałosny, zatrzepotał skrzydłami, chciał wzbić się do lotu — opadł nieżywy.
Leonard odwrócił się i przyspieszył kroku. Zdało mu się, że on sam jest, jak ten łabędź.

V.

W niedzielę, 6-go października, król Francyi, Ludwik XII, odbył wjazd do Medyolanu. Wśród towarzyszących mu panów znajdował się Cezar Borgia, ks. Valentinois, syn papieża. W chwili gdy orszak wyjeżdżał z placu katedralnego, dążąc na zamek, aniołowie medyolańscy zaczęli trzepotać skrzydłami.
Od chwili zniszczenia Kolosu, Leonard zaniechał już budowy maszyny latającej. Astro kończył ją sam. Artysta nie śmiał mu powiedzieć, że te skrzydła na nic się nie zdadzą. Kowal pracował zawzięcie, snując niewypowiedziane myśli i zamiary i od czasu do czasu spoglądał na mistrza. W jego jedynem oku żarzył się ogień ambicyi niedorzecznej, szalonej.
Pewnego poranku, w połowie października, Pacioli przybiegł do Leonarda, aby oznajmić, że król czeka na niego w zamku. Malarz