Pod koniec stycznia, tłum, zgromadzony u bram Tessynu, zniszczył biuro francuskiej komory celnej. Tegoż dnia w willi Lardirago, w pobliżu Pawii, jakiś żołnierz chciał zbezcześcić włościankę lombardzką. Uderzyła miotłą napastnika, który jej pogroził siekierą.
Słysząc krzyki, nadbiegł ojciec dziewczyny; po krótkiej walce żołnierz zabił starca. Widzowie ujęli się za sierotą i zatłukli na śmierć żołdaka. Stało się to hasłem rozruchów.
Francuzi rzucili się na Lombardczyków, wymordowali mnóztwo ludzi i zrabowali miasteczko.
Gdy wieść o tem doszła do Medyolanu, padła, jak iskra na beczkę z prochem. Lud wyległ na place, na rynki i ulice, wołając:
— Precz z królem francuskim! Precz z jego namiestnikiem! Śmierć Francuzom! Niech żyje Il Moro!
Trivulce miał za mało ludzi, aby się bronić przeciw trzykroć stu tysiącom mieszkańców. Kazał ustawić armaty na wieży katedralnej, służącej tymczasem za dzwonnicę i zwrócił lufy na tłum rozszalały.
Miano dać ognia na komendę. Chciał jednak wpierw spróbować środków pojednawczych. Wyszedł naprzeciw napastnikom. Omal nie przypłacił życiem tej próby. Buntownicy ścigali go do bram Ratusza i byliby go zamordowali, gdyby oddział najemnych Szwajcarów, z kapitanem Coursini na czele, nie wyszedł z fortecy. Lud rabował, siekł, grabił, pastwił się nad wszystkimi Francuzami, którzy mu wpadli w ręce, nie oszczędzając też obywateli medyolańskich, podejrzanych o sprzyjanie cudzoziemcom.
W nocy, 1-go lutego, Trivulce opuścił potajemnie fortecę, oddając komendę kapitanowi Espe Codébecar. Tejże nocy Ludwik Il Moro, wracający z Niemiec, został entuzyastycznie przyjęty przez mieszkańców Como. Obywatele Medyolanu oczekiwali go, jak wybawcę.
Leonard, chroniąc się przed wystrzałami armatniemi, które zburzyły kilka domów sąsiednich, zamieszkał w piwnicy; urządził w niej kominy i parę izb mieszkalnych. Przeniesiono tu wszystkie kosztowniejsze przedmioty: obrazy, rysunki, rękopisy, książki, aparaty naukowe.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/160
Ta strona została skorygowana.