A jednak czuł coraz silniej potrzebę przypięcia skrzydeł człowiekowi.
— Będą skrzydła! — szepnął — jeżeli nie ja, to kto inny, może długo po mojej śmierci, znajdzie sposób latania w powietrzu. A wtedy człowiek, podobny będzie Bogu.
I wyobrażał sobie napowietrznego króla, zdobywcę wszelakich granic, poskromiciela ciężarów, wielkiego orła z olbrzymiemi skrzydłami, szybującego po niebie. I dusza jego napełniła się radością, graniczącą ze strachem.
Leonard wracał do Anciano. U stóp jego leżała wioska Vinci, podobna do ula. Stanął, wyjął z kieszeni notatnik i zapisał:
„Z wysokości góry, która otrzymała nazwę od zwycięzcy — Vinci, vincere — zwyciężać po raz pierwszy, wielki ptak zerwie się do lotu, człowiek, cwałujący na łabędziu wprowadzi w zdumienie świat cały, wszystkie księgi przekażą jego sławę potomności, a sława spłynie też i na gniazdo, w którem się urodził“.
Artysta raz jeszcze ogarnął okiem wioskę rodzinną, tulącą się do podnóża Białej Góry i powtórzył:
„Nieśmiertelna chwała spłynie na gniazdo, w którem urodził się wielki łabędź“.
W dwa dni potem opuścił Vinci, udając się do Romanii, gdzie wstąpił w służbę Cezara Borgii.
„My, Cezar, Borgia, z łaski Boga, książę Romanii, władca Andrii, pan na Piombino i t. d. i t. d... chorąży Św. Kościoła Katolickiego: