czysty; ręce miał duże, trzeci palec prawej zawalany atramentem, twarz jego była sucha, koścista, oczy w pierwszej chwili wydawały się złośliwe, ale przyjrzawszy się, można w nich było dostrzedz nieśmiałość i dziecinną niemal słabość woli.
Imć Niccolo rozwijał w dalszym ciągu swoje teorye, o sile piechoty, zdumiewając Leonarda głęboką wiedzą, śmiałością poglądów, a jednocześnie naiwnem, bezkrytycznem uwielbieniem dla starożytnych. Artysta nie doczekał końca rozprawy, gospodarz zaprowadził go do pokoju, przeznaczonego na spoczynek.
Nad ranem rozszalała się wichura. Przewodnik nie chciał wyruszać, dowodząc, że w taki czas nikt by psa na dwór nie wygonił. Leonard musiał przebyć cały dzień w oberży. Zeszedł do jadalni. Tu mistrz Niccolo tłómaczył młodemu sierżantowi francuskiej artyleryi zapalonemu graczowi reguły, które czerpał w niezłomnych prawach matematyki abstrakcyjnej; stosując te przepisy, można było wygrywać w kości napewno i zwalczać kapryśną fortunę. Wyłuszczał swój system bardzo wymownie, ale za każdym razem, gdy go chciał poprzeć przykładem, nie dopisywało mu szczęście ku wielkiej radości widzów i ku jego własnemu zdumieniu. Pocieszał się, dowodząc, że zastosowanie reguły było mylne. Gdy przyszła chwila płacenia długu, okazało się, że imć Niccolo ma pustą kaletę.
Nad wieczorem z dużemi kuframi, z liczną służbą i zwierzyńcem zjechała, słynna wenecka kurtyzana, Lena Griffa.
Gospodarz zajazdu znalazł się w trudnem położeniu: nie śmiał odmówić tak bogatej i „ustosunkowanej“ damie, a nie miał gdzie ją pomieścić. Wreszcie wszedł w układ z pewnym kupcem z Ankony, który za znaczną obniżką przypadającej od niego zapłaty, zgodził się przenocować w kuźni, pozostawiając swój pokój służbie kurtyzany. Dla niej samej zażądano pokoju, w którym rozgościł się był imć Niccolo z dwoma oficerami francuskimi d’Yves i d’Allegre. Gospodarz prosił ich, aby poszli na noc do kuźni.