doszli niebawem do wzgórza, na którem młyn się wznosił.
Czekali już tam wyrobnicy z motykami, Grillo wskazał miejsce. Imć Cypryan kazał kopać. Motyki zanurzyły się we wnętrzu ziemi. Nagle nietoperz musnął policzek Beltroffia. Chłopak drgnął.
— Nie bój się, braciszku — uspakajał go Merula — nie odgrzebiemy djabła.
Łopata stuknęła o jakiś twardy przedmiot.
— Zapewne kości — rzekł ogrodnik Strocco. — Cmentarz dochodził dawniej aż tutaj.
Od strony San Gervasio dolatywało psów szczekanie.
— Zbezcześcili grób — myślał Giovanni. — Trzeba ztąd uciekać. Nie chcę maczać palców w świętokradztwie.
Nagle z głębi dołu, w którym stał Grillo, rozległy się rozpaczliwe okrzyki.
— Ratujcie! Trzymajcie! Zapadam!
Nic nie było widać wśród ciemności, bo latarka Grilla zgasła. Słychać było tylko jego sapanie i szamotanie się w dole. Dopiero po chwili, w świetle nowych latarni, ujrzano belki, — zasypane ziemią, podobne do sklepień lochów podziemnych. Zapadły się ono pod ciężarem Grilla.
Dwóch robotników, młodych i silnych, wsunęło się ostrożnie w otwór, aby wydobyć czynszownika.
Nagle doleciał okrzyk radosny:
— Bałwan! Bałwan! Śliczny bałwan! — wołał Grillo.
— Po cóż tak krzyczeć! — upominał go przezornie Strocco — to może szkielet osła.
— Nie, nie, bałwan, tylko ma rękę odtrąconą. Ale nogi, twarz, piersi, wszystko całe! — wołał Grillo uszczęśliwiony.
Giovanni przypadł do ziemi i zaglądał w otwór.
Gdy usunięto sklepienie, imć Cyprian kazał wszystkim odejść i nachylił się nad wykopanym dołem.
Giovanni wsunął także głowę i pomiędzy ceglanemi ścianami ujrzał ciało białe i nagie — wydawało się, różowe i ciepłe w migającem świetle pochodni.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/20
Ta strona została skorygowana.