rozkosz przelewania jej rysów na płótno. Ten portret był jakby dziecięciem, zrodzonem z niej i z niego.
Artysta czuł wszelako, że ów stosunek idealny i czysty, był niebezpieczniejszym od zwykłych węzłów miłosnych. Kroczyli oboje nad brzegiem przepaści, po ścieżynie, której nikt jeszcze przed nimi nie deptał. Chwilami malarz zastanawiał się, czy ma prawo w tę duszę, tak sobie pokrewną, siostrzaną, zapuszczać ten sam wzrok ciekawy, którym badał tajemnice prawa mechaniki i matematyki, lub rozkład trupa.
Czyż ta przyjaciółka, ta siostra nie odtrąci go za taką ciekawość, jakby to uczyniła każda inna kobieta?
Zdawało mu się czasami, że ją skazuje na śmierć powolną i straszną. Przerażała go jej uległość. Dopiero w ostatnich czasach zrozumiał, że będzie musiał postanowić, czem ona ma być dla niego na przyszłość: istotą z krwi i kości, czy tylko snem. marzeniem, odbiciem jego własnej duszy w źwierciedle niewieściem? Liczył jednak, że rozstanie oddali konieczność decyzyi i rad był niemal, że musi opuścić Florencyę. Lecz — teraz gdy wybiła godzina rozłąki, pojmował, że rozłąka nie odwlecze, lecz przeciwnie przyspieszy chwilę stanowczą.
Pogrążony w tych myślach, szedł bezwiednie, jak lunatyk, obudziły go z tego pół snu dźwięki pieśni. Na rogu uliczki był balkon; pod nim mężczyzna śpiewał serenadę swej ukochanej.
Była to stara pieśń miłosna, skomponowana niegdyś przez Wawrzyńca Medyceusza, do karnawałowego korowodu Bachusa i Ariadny, pieśń smutna, przeplatana wesołemi dźwiękami i zwrotkami. Leonard lubił ją, bo mu przypominała lata młodzieńcze, więc łowił uchem te słowa:
Ouant è bella giovenezza,
Che se fugge tuttavia,
Chi vuol esser lieto, sia:
Di doman non ć è certezza[1]
- ↑ Jakże młodość jest piękną I przemijającą! Spiewaj więc, śmiej się, Bądź szczęśliwym. Chwytaj szczęście w przelocie, Bo jutro jest niepewne.