cili za drzwi, powrócę. Róbcie ze mną, co chcecie, ja z wami zostanę. Chcę być waszym uczniem.
— Mój drogi chłopaku! — zawołał Leonard wzruszony.
Ucałował go i przycisnął do piersi tak, jak przed laty.
Po opuszczeniu Florencyi w r. 1507, Leonard został mianowany „nadwornym malarzem“ króla Francyi Ludwika XII, lecz nie otrzymywał pensyi stałej i musiał żyć z przygodnych zarobków. Zapominano o nim często, a nie umiał przypominać się obrazami, nadsyłanemi w chwili sposobnej. Pracował coraz mniej i coraz wolniej i był wciąż w kłopotach pieniężnych. Pożyczał od kogo tylko mógł, nawet od swoich uczniów, nie płacił starych długów, a robił wciąż nowe. W przedpokojach wielkich panów wyczekiwał cierpliwie swojej kolei. Podczas gdy Rafael, korzystając z hojności papieża, stawał się bogatym rzymskim patrycyuszem, podczas gdy Michał Anioł odkładał na czarną godzinę, Leonard nie miał prawie dachu nad głową.
Postanowił opuścić Medyolan i wejść w służbę Medyceuszów. Papież Juljan II umarł, nastąpił po nim Giovanni Medyceusz, znany pod nazwą Leona X. Brata swego Juljana mianował papieskim chorążym — taki sam tysuł nosił niegdyś Cezar Borgia. Juljan wyruszył więc do Rzymu i wziął ze sobą Leonarda.
Artysta opuścił króla Francyi dla nowego pana, tak jak niegdyś opuścił Wawrzyńca dla Ludwika, jak opuścił Il Mora, dla Cezara, Cezara dla Soderiniego, a Soderiniego dla Ludwika XII. Wyruszał ze smutkiem na swą nieskończoną wędrówkę.
„23-go września 1513 roku — pisał w swoim dzienniku ze zwykłą sobie zwięzłością:
— „Opuściłem Medyolan, udając się do Rzymu. Towarzyszą mi: Francesco Melzi, Solaino, Cezary, Astro i Giovanni“.