Na jednym z zakrętów Leonard z Francescem przyspieszyli kroku, artysta chciał jeszcze raz ogarnąć okiem łańcuch gór.
Dzwoneczki umilkły w oddali. Wśród ciszy podróżni słyszeli tylko tętna serc własnych i od czasu do czasu huk lawiny, odbijający się echem od góry do góry, od skały do skały.
Leonard szedł, oparty na ramieniu ucznia.
— Patrzcie, patrzcie, mistrzu — zawołał młodzieniec, wskazując przepaść, otwierającą się u ich stóp — oto dolina Doria-Riparia[1]. Widzimy ją zapewne po raz ostatni. Za tym wąwozem zniknie nam z oczu na zawsze. — Tam, Lombardya, Włochy — dodał ciszej.
Łzy zamigotały mu w oczach.
— Po raz ostatni — szepnął.
Mistrz spojrzał we wskazanym kierunku, przenosząc wzrok z góry Tabor na górę Cenis, a z niej na Rocchia Melone. Odrzynały się ostro na tle nieba, jak mur olbrzymi, którym Bóg dwa kraje odgrodził.
Blada twarz Leonarda ożywiła się rumieńcem. Patrząc na śnieżne szczyty, na lazurowe niebo, myślał o Giocondzie i o śmierci, bo zawsze łączył je ze sobą razem.
W samem sercu Francyi, nad brzegiem Loary wznosił się zamek Amboise. Wieczorem, gdy ostatnie promienie słońca, utopiły się w rzece, białe, kamienne mury wyglądały, jak opalowe, a gmach wydawał się zaczarowanym pałacem.
Do stóp wieżyc tuliły się czarne dachy miasta. Wązkie i kręte uliczki zachowały cechę średniowieczną. Domy były ciemne, ozdobione figurkami świętych, mnichów, godłami i symbolami. Na każdym kroku znać było zamożność i... ospałość.
- ↑ w oryginale jest też Дориа-Рипария, ale poprawna nazwa rzeki w północnych Włoszech to Dora Riparia