— Niepodobna — dziwił się Franciszek. — Włosy, piersi i twarz — kobiece, głowa przypomina monnę Lizę. Ten sam uśmiech.
— To może androgyne — domyślał się poeta.
Król, niezbyt światły, zapytał co to takiego. Sain-Gelais opowiedział mu starą bajkę Platona o istotach dwupłciowych, synach słońca i ziemi. Byli tak silni i dumni, że na wzór Tytanów chcieli owładnąć Olimpem i zdetronizować bogów. Ale Jowisz poskromił ich bunt i uderzeniem gromu rozdzielił ich ciała na dwie części: tworząc mężczyznę i kobietę. Owe dwie połówki, trawione tęsknotą ku sobie, ścigają się wzajem i pragną połączyć się w jedną całość.
Podczas tych objaśnień, Franciszek przyglądał się obrazowi z tem samem cynicznem spojrzeniem, z jakiem patrzył na monnę Lizę.
— Rozstrzygnij sprawę, mistrzu — rzekł, zwracając się do Leonarda. — Czy to Bachus, czy Androgyne?
— Ani jedno, ani drugie, sire — odparł malarz, rumieniąc się, jak winowajca. — To Jan Chrzciciel.
— Święty Jan Chrzciciel! — Niepodobna!
Przyjrzawszy się baczniej, król w ciemnej głębi obrazu dostrzegł malutki trzcinowy krzyżyk. To zespolenie świętości z pojęciami świeckiemi wydało mu się grzesznem, ale może dlatego właśnie podsyciło jego fantazyę; uspokoił sumienie argumentem, że artyście wolno tworzyć co chce i jak chce.
— Mistrzu Leonardzie — zawołał — kupuję oba obrazy. Jaka cena?
— Sire — zaczął malarz nieśmiało — jeszcze nie wykończone... chciałbym...
— Ależ to żarty! — przerwał mu Franciszek. — Świętego Jana możesz skończyć — zaczekam. Ale nie pozwolę ci dotknąć Giocondy. Nie zdołasz już udoskonalić arcydzieła, a mógłbyś je popsuć przeróbkami. Chcę mieć ten portret zaraz. Wymień mi cenę, bez obawy. Nie będę się targował.
Leonard czuł, że trzeba znaleźć jakąś wymówkę, jakiś projekt do odmowy. Lecz cóż mógł powiedzieć człowiekowi, który najświętsze uczucia plamił swem pojęciem, nadawał im cechę trywialną i cyniczną. Jakże tu objaśnić królowi, czem był dla niego portret Giocondy i dla-
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/257
Ta strona została skorygowana.