Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

Jak zwykle, nie chciał wezwać doktora; przeleżał w łóżku sześć tygodni. Prawa strona ciała została sparaliżowana. Mistrz wracał do zdrowia bardzo powoli.
Przez całe życie posługiwał się obu rękoma z jednakową zręcznością, obie były mu potrzebne do pracy: rysował lewą, malował prawą. W tem zespoleniu dwu sił, jak dowodził, leżała jego przewaga nad innymi malarzami. Gdy skutkiem paraliżu skurczyły się palce prawej ręki, Leonard obawiał się, że już nie będzie mógł malować.
Wstał na początku grudnia, ale nie mógł wyjść z pokoju.
Kiedyś, popołudniu, gdy wszyscy pogrążeni byli w drzemce, Francesco, pragnąc o coś zapytać mistrza, a nie znajdując go w sypialnym pokoju, zeszedł do pracowni, otworzył drzwi pocichutku i zajrzał.
Od pewnego czasu Leonard był jeszcze bardziej ponury, niż zwykle, stronił od ludzi i nie pozwalał wchodzić do swego pokoju bez pytania; obawiał się, aby go nie podpatrywano.
Przez uchylone drzwi Francesco ujrzał mistrza, stojącego przed obrazem Świętego Jana: próbował malować prawą ręką, ale na twarzy znać było ból od wysiłku, zaciskał usta, marszczył brwi, kosmyki białych włosów przylgnęły mu do czoła, zlanego potem. Zdrętwiałe palce odmawiały posłuszeństwa, pędzel drżał w ręku mistrza, jak gdyby trzymał go niewprawny uczeń.
Francesco bał się odetchnąć, aby nie zdradzić swej obecności i z sercem ściśniętem patrzał na ten ostatni wysiłek ducha, żyjącego jeszcze w ciele już martwem.

X.

Zima owego roku była bardzo sroga: ludzie zamarzali na gościńcach i w lasach, wilki dochodziły do przedmieść, a stary ogrodnik upewniał, że doszły kiedyś pod sam pałac. Pewnego dnia Francesco znalazł w śniegu nawpół zmarzłą jaskółkę i przyniósł ją mistrzowi. Leonard rozgrzał ją swem tchnieniem i urządził jej gniazdko przy kominie. Chciał ją dotrzymać do wiosny.