— Mówiłem ci — rzekł artysta z dziwnym uśmiechem — mówiłem, że wkrótce skończę. Otóż skończyłem. Bądź spokojny. Nie zacznę nanowo. Zapomniałem, com wiedział. Nie już nie umiem i nie mam siły myśleć, zajmować się tą maszyną. Do dyabła ze wszystkiem! Do dyabła! — wołał, gniotąc zeszyt. Wreszcie podarł go na drobne kawałki.
Od tej nocy jego stan pogorszył się. Franciszek czuł, że już mistrz nie wyzdrowieje. Dniami całemi pogrążony był w martwocie, jakby w omdleniu.
Uczeń zachował wiarę serdeczną, ślepą; wiedział, że mistrz nie spełnia praktyk religijnych, ale czuł, że pomimo tego nie jest ateuszem. I to go pocieszało. Ale trwożyła go myśl, że Leonard może umrzeć bez pokuty i żalu za grzechy. Dałby własną duszę, aby zbawić ukochanego mistrza. A jednak nie śmiał wszczynać w obec niego tej sprawy drażliwej.
Pewnego wieczoru, siedząc jak zwykle przy chorym, spuścił głowę i zadumał się: trapiło go widmo śmierci bez Boga.
— O czem tak myślisz? — spytał go Leonard.
— Fra Guglielmo był dzisiaj u mnie — odparł Francesco nieśmiało. — Chciałby was odwiedzić, ale mówiłem mu, że nie wpuszczamy nikogo.
Mistrz spojrzał uczniowi w oczy i wyczytał w nich trwożną prośbę.
— Nie o tem myślałeś, Francesco — rzekł. — Dlaczego nie chcesz mi prawdy powiedzieć?
Uczeń milczał. Leonardowi żal się zrobiło tego wiernego i kochającego serca, nie chciał pozostawić w nim obawy o swe zbawienie.
Spojrzał ua ucznia, pogłaskał go po ręku i rzekł ze słodkim uśmiechem.
— Mój synu, poproś fra Guglielma, żeby przyszedł jutro. Chciałbym wyspowiadać się i komunikować. Poproś także notaryusza.
Francesco nic na to nie odrzekł, lecz ucałował rękę Leonarda z głęboką wdzięcznością.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/268
Ta strona została skorygowana.