Chory doznawał chwilami takiego wzruszenia, jak gdyby ciążył mu na piersiach kamień. Chciał otrząsnąć się z tego ciężaru, ale nie mógł ruszyć się z miejsca. To znowu zdawało mu się, że wznosi się na skrzydłach, ale to samo brzemię spadało mu znowu na piersi, walczył z niem, aż wreszcie, oswobodzony ze wszystkich pęt, wzlatywał ku niebiosom.
Wśród tych gorączkowych przywidzeń, żył jeszcze dni kilka, odrętwiały, nawpół martwy. Nakoniec 2-go maja fra Guglielmo i Francesco zauważyli, że oddycha coraz słabiej. Zakonnik odmówił modlitwy za konających.
W godzinę potem, uczeń, przyłożywszy rękę do serca mistrza, przekonał się, że już bić przestało. Zamknął mu oczy.
Francesco i stary sługa obmyli ciało, otworzono drzwi i okna na oścież. Jaskółka trzymana w pokoju na dole, wyfrunęła na schody i dostała się do pracowni.
Zatoczyła kręgi dokoła zwłok, omijając płonące świece i usiadła na ramieniu Leonarda, a potem na jego rękach złożonych. Po chwili zatrzepotała skrzydłami, wzbiła się w górę i przez otwarte okno, wyleciała na swobodę.
Francesco pomyślał, że mistrz, nawet po śmierci dokonał tego, ku czemu zmierzał przez całe życie: ułatwił wzlot boskiemu stworzeniu.
Wedle woli nieboszczyka, ciało pozostało w pokoju przez trzy dni, dopóki nie objawił się rozkład.
Pogrzeb był uroczysty i wspaniały: przed trumną szli zakonnicy, prałaci, proboszczowie, wikaryusze, sześćdziesięciu żebraków niosło pochodnie; we wszystkich czterech kościołach w Amboise odprawiono żałobne nabożeństwa, ubodzy dostali hojne jałmużny. Przekonało to ludzi, że Leonard był wiernym synem Kościoła.
Pochowano go na cmentarzu przy kościele św. Florentyna, ale grób, zapomniany niebawem porósł chwastami i zrównał się z ziemią. Wspomnienie mistrza zgasło w Amboise. Miejsce jego wiecznego spoczynku pozostało nieznanem dla wieków potomnych.
Uwiadamiając braci o zgonie artysty, Francesco pisał:
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/270
Ta strona została skorygowana.