Leonard siedział pochylony nad stołem. Do pokoju wleciała jaskółka, krążyła nad maszyną do latania i wreszcie uwięzła w jednem skrzydle. Leonard przyskoczył do niej, i uwolnił ją z więzienia. Jaskółka zatrzepotała skrzydłami i wyfrunęła przez okno.
— Jakie to proste i ładne! — myślał Vinci, goniąc ją wzrokiem.
Spojrzał na swoją maszynę, bezkształtny szkielet olbrzymiego nietoperza.
Chłopak, spiący na ziemi, obudził się. Był to uczeń, a zarazem pomocnik Leonarda, zręczny mechanik i kowal florencki Zoroastro czyli Astro Peretola.
Wstał i przetarł swoje jedyne oko: drugie wypaliła mu iskra. Ten niezgrabny olbrzym podobny był do Cyklopa.
— Usnąłem — zawołał, chwytając się za kędzierzawą głowę. — Czemużeście nie obudzili mnie, mistrzu? Chciałem dziś wieczór skończyć lewe skrzydło.
— Dobrze, żeś usnął. Skrzydła nic nie warte.
— Cóż wam znowu strzela do głowy? Nie, mistrzu, ja już nie pozwolę zmieniać tej maszyny. Tyle pieniędzy! Tyle trudu! I wszystko napróżno? Myślicie, że takie skrzydła nie uniosłyby człowieka w powietrze? A ja wam mówię, że dźwignęłyby nietylko człowieka, ale słonia. Pozwólcie mi spróbować nad wodą. Pływam, jak ryba; choćbym spadł, nic mi się nie stanie.
— Cierpliwości, przyjacielu — upominał go Leonard.
— Więc kiedyż? — jęknął kowal z rozpaczą. — Czemu nie zaraz? Przysięgam, że mógłbym latać.
— Nie mógłbyś, Astro, matematyka...
— O! wiedziałem, że wszystkiemu winna matematyka. Dyabli z taką nauką! Ileż to lat pracowaliśmy nad budową naszej maszyny! Byle jaki owad, pierwsza lepsza mucha potrafi wzlecieć w obłoki, a człowiek pełza po ziemi, jak robak. Po co czekać? Skrzydła już gotowe. Tylko usiąść i wzlecieć w górę.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
III.