Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

Podwórze było kwadratowe, ze studnią pośrodku. Naprzeciw werandy wznosiły się stajnie, na lewo był mur kamienny, za którym biegła droga do Porte Verceil; na prawo od ogrodu pawilon. Furtka do ogrodu była zawsze zamknięta na klucz. Leonard nie wpuszczał tam nikogo, oprócz Astra i pracował tam w zupełnej ciszy i samotności.
Noc była ciepła i wilgotna, mgły przysłaniały księżyc.
Nagle ktoś zapukał do bramy w murze.
Otworzyło się okno na dole i głos męski zapytał:
— Monna Kassandra?
— To ja. Otwórz.
Z domu wyszedł Astro. Wpuścił kobietę w szacie białej, powiewnej. Szepnęła mu coś na ucho, potem przeszli obok Giovanna, nie dostrzegając go, bo był zasłonięty dzikiem winem. Kobieta usiadła na krawędzi studni.
Miała twarz dziwną, nieruchomą, jak oblicze starożytnego posągu, czoło niskie, brwi proste, brodę malutką i oczy złote i przejrzyste, jak bursztyn. Uwagę Giovanna zwróciły jej włosy — puszyste, bardzo cienkie, obdarzone jakby życiem odrębnem. Okalały jej głowę czarną aureolą, przy której płeć wydawała się jeszcze bledsza, usta czerwieńsze, a oczy złocistsze.
— Więc i ty słyszałeś o ojcu Angelo? — spytała dziewczyna.
— Tak, monna Kassandro. Powiadają, że papież przysłał go dla wytępienia czarnej magii i wszelkiej herezyi. Aż skóra cierpnie, gdy ludzie zaczną opowiadać o Inkwizycyi. Obyśmy nie wpadli w jej szpony! Musisz ostrzedz swoją ciotkę, Sydonię.
— Ona nie jest moją ciotką!
— Mniejsza o to. Ostrzeż monnę Sydonię, u której mieszkasz.
— Więc sądzisz, że jesteśmy czarownicami?
— Nie. Mistrz Leonard wytłomaczył mi, że wedle praw natury niema i nie może być czarów. Mistrz Leonard rozumie wszystko, a w nic nie wierzy.
— W nic nie wierzy — nawet w dyabła? A czy wierzy w Boga?
— To człowiek sprawiedliwy!