Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

— Wołali jeszcze... nie, doprawdy nie śmiem... oni wołali: „Precz z przywłaszczycielami tronu!“
Księżna zmarszczyła brwi groźnie.
— Tak wołali? — podchwyciła.
— Jeszcze gorzej?
— Powtórz mi wszystko!
— Wołali — nie, język mi drętwieje, oni wołali: „Śmierć złodziejom!“
Stara ucałowała znowu skraj jedwabnego płaszcza.
— Wasza Łaskawości — szepnęła, — proszę mi darować, że ja to powtarzam. Ale ja Was kocham jak Boga — to mój grzech największy. Wierzajcie mi, jasna gwiazdeczko, modlę się za Was codzień na nieszporach u św. Franciszka. Ludzie mówią, że jestem czarownicą, ale choćbym nawet zaprzedała duszę dyabłu, sam Pan Bóg wie, że tylko dla służenia Waszej Łaskawości.
Księżna patrzyła na nią zaciekawiona.
— Przechodząc przez ogród pałacowy — ciągnęła dalej monna Sidonia — niby mimochodem — widziałam, jak ogrodnik niósł w koszyku śliczne brzoskwinie. To napewno prezent dla imć Jana Galeasa?
Po chwili milczenia dodała:
— A powiadają, że w ogrodzie mistrza florentyńskiego Leonarda da Vinci są niezwykle piękne brzoskwinie — tylko zatrute...
— Jak to zatrute?
— Widziała je moja siostrzenica, Monna Kassandra. — Stara poczęła znowu coś szeptać na ucho Beatryczy.
Wyraz oczu księżnej był nieprzenikniony. Tymczasem włosy wyschły. Wstała, zrzuciła z ramion „schiavinetto,“ po schodach zeszła do ubieralni. Tu przywdziała suknię, ukrywającą zręcznie jej drobną figurkę: materya była w pasy poprzeczne ze złotej brokateli i zielonego aksamitu. Rękawy obcisłe z popielatej jedwabnej materyi miały wycięcia na łokciach, przez które, wedle francuskiej mody, wychodziła koszula. Złota siatka osłaniała włosy, splecione w warkocze i ujęte nad czołem złotą opaską z rubinowym skorpionem.