Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Malarz musiał mu udzielać objaśnień, co go zawsze nudziło.
Tymczasem Bellinciani, ukończywszy sonet, wsunął głowę przezedrzwi. Leonard pożegnał księcia. Il Moro kazał odczytać „wieszczowi“ skomponowane rymy.
Poeta dziwił się, że „serce zakochanego, żyjące w ogniu, jak Salamandra, nie zdoła stopić swoim żarem dziewiczych lodów serca ukochanej“...

V.

Książę obszedł pałac dokoła przed wieczerzą, czekając na powrót małżonki. Zajrzał do stajni, zbudowanej na wzór greckiej świątyni, z kolumnadą, portykami i krużgankami; nasycił się widokiem tych wspaniałości i zasiadł na tarasie.
Słońce już tuliło się do rąbka nieboskłonu, w powietrzu było czuć świeżość od łąk, zroszonych wodami Tessynu. Przed oczyma księcia roztaczała się piękna i żyzna, dolina Lombardyi.
— Boże wielki! — westchnął Il Moro, podnosząc oczy do nieba, — bądź błogosławiony za wszystko, coś mi udzielił! Przed laty była tu pustynia. Przy pomocy Leonarda zbudowałem kanały, użyźniłem ziemię i oto teraz, każdy kłos, każda trawka składa mi dziękczynienia, a ja dziękuję Tobie, o Boże!
Rozległ się tętent kopyt, w cichem powietrzu rozbrzmiały okrzyki myśliwych.
Książę z marszałkiem obeszli zastawione stoły, aby zobaczyć, czy wszystko w porządku. Niebawem do jadalni weszła Księżna wraz z gośćmi, zaproszonymi na wieczerzę.
Znajdował się wśród nich da Vinci, który miał nocować w pałacu.
Odczytano modlitwę i biesiadnicy zasiedli do stołów.
Naprzód podano karczochy, przywiezione wprost z Genui w koszyku, przez umyślnego gońca; tłuste węgorze i karpie ze stawów w Mantui, podarek Izabelli d’ Este; potem pasztet z kapłonów.