Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/51

Ta strona została skorygowana.
VI.

Il Moro ujrzał światełko w jednej z czterech wież pałacowych. Tu nadworny astrolog, imć Ambrogio de Rosate, senator i członek Rady tajnej, zapalił lampkę i obserwował „konjukcyę“ Marsa, Jowisza i Saturna, która miała nastąpić pod znakiem Wagi i posiadała wielką doniosłość dla rodu Sforzów.
Książę coś sobie nagle przypomniał i przerwał rozmowę z madonną Lukrecyą w zacisznym gaiku.
Powrócił do pałacu, spojrzał na zegar i czekał nadejścia minuty i sekundy, wyznaczonej przez astrologa dla wzięcia pigułek z rumbarbarum. Potem rzucił okiem na kieszonkowy kalendarz, w którym wyczytał następującą notatkę:
„5-go sierpnia o godzinie 10-ej, minucie 8-ej wieczorem, odmówić modlitwę na klęczkach, ze złożonemi rękoma i oczyma, podniesionemi do nieba.“
Ludwik pospieszył do kaplicy, aby nie pominąć chwili wskazanej, bo inaczej astrologiczna modlitwa straciłaby swą skuteczność.
W nawpół ciemnej kaplicy płonęła lampka przed ulubionym obrazem księcia. Leonard da Vinci odtworzył na nim Cecylię Bergamini w postaci Matki Boskiej, błogosławiącej stulistną różę.
Il Moro odliczył osiem minut na klepsydrze, ukląkł złożył ręce i odmówił pacierze.
Modlił się długo i z przyjemnością.
„O Matko Dziewico — szeptał, wznosząc rozemdlone oczy ku niebu — strzeż i błogosław mnie i mojego syna Maksymiljana i nowonarodzonego Cezara i moją żonę Beatryczę i madonnę Cecylię, a także mojego bratanka Jana Galeasa. Ty czytasz w mojem sercu, Matko Najświętsza, wiesz, że nie życzę źle mojemu siostrzeńcowi. Modlę się za nim, choć jego śmierć uchroniłaby nietylko mnie, lecz moje księstwo i całe Włochy od wielu nieszczęść i klęsk niepowetowanych!“