Nie mogła się wstrzymać od zjedzenia soczystego owocu. Zdało jej się, że umiera, lecz było jej coraz lżej i weselej na sercu.
I książę miał dziwne widzenie: przechadzając się po łące, ujrzał trzy kobiety. Wszystkie trzy były ubrane biało i trzymały się za ręce. Poznał w jednej — Beatryczę, w drugiej — Cecylię, w trzeciej — Lukrecyę, i pomyślał:
— Dzięki Bogu, że te trzy ukochane kobiety doszły do porozumienia! Szkoda, że nie zawsze tak było!
Pałacowy zegar wybił dwunastą. Wszyscy spali, tylko na dachu siedziała karliczka i opłakiwała swoje urojone dziecię.
— O! ja nieszczęśliwa! Ukradli mi mojego synka — zawodziła — Dlaczego, mój Boże, dlaczego? Nikomu nie zawadzał, a był moją jedyną pociechą!
Noc była tak jasna, powietrze tak przejrzyste, że można było dojrzeć śnieżne szczyty Monte Rose, podobne do olbrzymich kryształów
I długo jeszcze nad uśpionym pałacem unosiła się skarga, jak złowróżbne zawodzenie puszczyka.
Nagle karliczka westchnęła, spojrzała na niebo i umilkła.
Poczęła uśmiechać się do gwiazd. Zapomniała o swej zgryzocie.
W jednem z odludnych przedmieść Medyolonu, w pobliżu Porte di Vercail, wznosił się malutki, odosobniony domek z dużym, czarnym kominem. Dym wychodził z niego we dnie i w nocy. Obok, nad mostkiem, przy gmachu komory celnej, płynął kanał.