— Nie uszło mojej uwagi. — Nie zaprzeczaj. Złoto było w wydrążonych pałeczkach, a gdy drewniana powłoka spaliła się, metal dostał się do retorty.
Starzec począł drżeć, jak w febrze, wyglądał na złodzieja, schwytanego na gorącym uczynku.
Leonard położył mu rękę na ramieniu.
— Nie bój się — rzekł — będę milczał.
Galeotto uchwycił rękę artysty i szepnął:
— Tak, to prawda, ale nic nie mów.
— Szkodzić ci nie chcę. Ale dlaczego to robisz?
— O! mistrzu Leonardzie — mówił starzec, a w oczach jego zabłysła nadzieja — Przysięgam, że nie robię tego dla osobistej korzyści, tylko dla dobra księcia, dla tryumfu nauki, bo istotnie odkryłem ten kamień mędrców. A właściwie, nie mam go jeszcze, ale jestem na drodze do odkrycia. Dwie, trzy próby wystarczy do wzbogacenia ludzi tym wynalazkiem. Cóż byście wy robili na mojem miejscu? Czy odkrycie tak ważnej prawdy nie warte drobnego kłamstwa?
Leonard spojrzał na niego bacznie.
— A zatem wierzysz sam? — rzekł z mimowolnym uśmiechem.
— Czy ja wierzę? — zawołał starzec. — Gdyby sam Pan Bóg przestąpił moje progi i rzekł: „Galeotto, niema kamienia filozoficznego,“ odpowiedziałbym mu: „Panie, tak, jak prawdą jest, żeś mnie stworzył, tak ów kamień istnieje, i ja go odnajdę.“
Leonard nic już na to nie odrzekł i słuchał wywodów alchemika, który mu tłómaczył, że wiedza ludzka jest wszechpotężna i że niema dla niej rzeczy niepodobnych.
Wreszcie zapytał, czy Leonard widuje duchy żywiołów, a gdy mistrz zaprzeczył ze zdziwieniem, starzec przekładał mu, że salamandra ma ciało chropowate, pokryte plamkami; że nadpowietrzna sylfida jest niebieska; mówił o nimfach i undynach, żyjących w wodzie, o pigmejczykach i gnomach podziemnych, o duchach roślin, żyjących w kopalniach drogich kamieni.
— Śliczne są i bardzo dobre — upewniał ze szczerem przekonaniem.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/65
Ta strona została skorygowana.