Kassandra ujrzała w obłokach świetne grono bogów Hellady. Satyry i bachantki uderzały w bębny, wyciskały winne grona, sącząc je w złote puhary i tańczyły kołem, spiewając:
— Chwała, chwała Dyonisosowi! Bogowie zmartwychwstali. Chwała bogom Hellady!
Młody Bachus wyciągnął rękę do Kassandry i głosem potężnym zawołał:
— Chodź, chodź, oblubienico! czysta i biała gołąbko!
Kassandra padła mu w ramiona.
Kogut zapiał, z oddali doleciał głos kościelnego dzwonu, wzywającego wiernych na prymaryę. Zakotłowało się na górze, bachantki przemieniły się znowu w czarownice, fauny o koźlich nogach — w dyabły, a bóg Dyonisos w Nocnego kozła, we wstrętnego Hircus Nocturnus.
— Do domu! do domu!
— Ukradli mi dzika! — wrzeszczała stara wiedźma.
Księżyc już zachodził za chmury; w jego purpurowem świetle przesuwały wylęknione czarownice, podobne do nietoperzy.
— Hop! Hop! Uciekajmy! — wołały.
Hircus Nocturnus beknął przeraźliwie i zapadł w ziemię, w powietrzu uniosła się woń siarki.
Dzwon kościelny odzywał się coraz głośniej.
Kassandra ocuciła się, na podłodze, w domku przy Porta di Verceil. Była odurzona, głowa jej ciężyła, bolały ją nogi.
Dzwon klasztorny św. Radegundy brzmiał głośno i jękliwie, a jednocześnie słychać było dobijanie się do drzwi wchodowych. Kassandra nastawiła ucha i poznała głos swego narzeczonego wolarza z Abiategrasso.