— Sire — odpowiedział kardynał wymijająco — on umrze, niema na to rady... Więc jakże mu przyjść z pomocą? Zaszkodzilibyśmy tylko sobie... Ludwik jest naszym sprzymierzeńcem.
— Ludwik Il Moro jest nędznikiem, mordercą. Ot, co jest! — zawołał król z nagłym przebłyskiem rozsądku.
— Cóż na to poradzić? — pytał Briçonnet, wzruszając ramionami — Ludwik nie jest, ani lepszym, ani gorszym od innych. To polityka Sire. Jesteśmy wszyscy ludźmi.
Podczaszy wzniósł puhar z winem. Karol VIII wychylił go do dna. Trunki orzeźwiały go i odganiały smutne myśli.
Wraz z podczaszym, do sali wszedł goniec Ludwika, z prośbą, aby król przybył na wieczerzę. Karol odmówił. Wysłaniec ponowił swą prośbę, lecz widząc, że na tej drodze nic nie wskóra, podszedł do kamerdynera Thibauld i szepnął mu parę słów na ucho. Ten głową kiwnął i zbliżając się do króla, rzekł głosem przyciszonym:
— Wasza Królewska Mości, madonna Lukrecya...
— Co? Co się stało? Jaka Lukrecya?
— Donna, z którą Wasza Królewska Mość raczył tańczyć zeszłej nocy.
— A! tak! Prawda! Przypominam sobie! Madonna Lukrecya! Czarująca! Powiadasz, że i ona będzie na wieczerzy?
— Będzie napewno i błaga Waszą Królewską Mość...
— Błaga? Więc to tak! Co robić, Thibauld? Co? Jak ci się zdaje?.. Ja sądzę... wszak jutro wyruszam na wojnę... warto się zabawić... Podziękuj waszmość księciu, przyjmuję zaprosiny — rzekł do gońca.
Król wziął na bok Thibaulda.
— Słuchaj — szepnął — co to za jedna — ta madonna Lukrecya?
— Kochanka ks. Ludwika, Wasza Królewska Mości.
— Kochanka! Szkoda!
— Dość będzie Waszej Królewskiej Mości szepnąć słówko, a rzecz ułoży się po Jego myśli. Il Moro będzie to sobie uważał za zaszczyt — dowodził Thibauld.
Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/84
Ta strona została skorygowana.