naraz ogromny bałwan uderzył o okręt i wraz z łodzią zatopił uciekających.
Cisza wielka zaległa nad tym morskim grobowcem i tylko ptaki załośnym świergotem pożegnały utopionych.
Ale Robinson nie utonął. Uchwycił się płynącej deski i walcząc z bałwanami z rozpaczliwym wysiłkiem płynął ku niewiadomej przestrzeni.
Omdlały rzucił się na brzeg jakiś skalisty i stracił świadomość tego, co się z nim dzieje.
Słońce było już nisko i lada godzina miało zagasnąć, gdy rozbitek przetarł zdziwione powieki, jakby zapytując, co się z nim stało.
Gdy zrozumiał, iż sam jeden został ocalony, upadł na kolana i dziękował Stwórcy za życie.
Rozejrzawszy się dookoła, zrozumiał że jest na bezludnej wyspie, pełnej roślinności i drzew przeróżnych.
Głód szarpał wnętrzności. Jakżeż chętnie zjadłby teraz kawałek chleba suchego.
Strona:Daniel De Foe - Robinson Kruzoe.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —