Do izby wraca i z żalu się słania;
Lecz się zaśmieje i otuchą wzmoże,
Za małą chwilę; kostur bierze krzywy
I na pastwisko chudobę wygania.
Na czole Mistrza mego dostrzegł chmury;
Lecz on wnet polał na ranę oliwy,
Ku mnie się zwrócił w tak słodkiej postawie,
Jak tam raz pierwszy u podnóża góry.
Otwarł ramiona, chwycił mię w pół ciała,
Spojrzawszy wprzódy po ruin dzierżawie.
Lecz chce, by czyn miał bezpieczeństwa znamię,
Tak on stawiając gdzie grań wysterczała,
Mówił, »oprzej się i dobrze obramień,
A przedtem spróbuj, czy się nie załamie«.
W ołów zakutym, gdy on niewcielony,
Ja podpierany, z kamienia na kamień
Stok nie był wiele niższy niż z poprzedniej,
To nie wiem, czy on, — ja padłbym zemdlony.
Całe się chylą, zatem ściany jarów
Są ułożone w sposób odpowiedni: