Z pagórka patrzy w pola i winnice,
A śród nich mrowie świętojanków świeci:
Ósmego dołu przepastnej gardzieli,
Z miejsca skąd mogłem w jar posłać źrenice.
Widział w powietrzu wóz elijaszowy
Z końmi lecący w górę, cały w bieli,
Prócz samotnego, wiotkiego płomyka,
Który mknął w górę, jak obłoczek płowy:
Nie znać co kryją ogniste osłony,
A każda sobą zasnuła grzesznika.
Że gdybym nie był trzymał się krawędzi,
To spadłbym w przepaść, nawet nietrącony.
»Płomiennym duchy są odziane strojem,
Każda się mara w ogniu własnym swędzi«.
Że tak być musi zrozumiałem ja ci
I chciałem spytać: kogo swym zawojem
Jest rozczepiony, jakby bił ze stosu
Który tebańskich obu schłonął braci?«
Skazan z Djomedem na wspólne cierpienie,
Jak był wspólnikiem do zdrady i ciosu.