Lecz chłopcy łkali; mój Anzelmek mały:
Ojcze, rzekł, patrzysz tak dziwnie! co tobie?
I noc do chwili kiedy gwiazdy gasną;
Aż gdy po nocy tej przyszedł dzień biały
W cztery oblicza spojrzę i tak na nie
Wzrok kładąc, twarz w nich odgaduję własną.
A oni myśląc, że to ból ze czczości
Nagle się dźwigną: — Ojcze nasz i panie!
Z ciał naszych jedząc; tyś nas oblókł niemi,
Wolno-ć je zezuć z naszych nędznych kości. —
Trwaliśmy dwa dni z nadziei zatratą.
Czemuś nie pękło, twarde łono ziemi?...
Gaddo do kolan moich się przywlecze
I woła: Czemu nie ratujesz, tato!...
Widzisz, tak chłopcy w oczach mych konały
Do dnia szóstego; więc mi wzrok wyciecze
Pełzam i trzy dni wołam na nieżywe...
Aż głód mocniejszy był, niż bólu szały!«[1]
I zęby w czerep znów zapuścił siny,
Twardo i jak psie krwawej kości chciwe.
- ↑ Aż głód mocniejszy był niż bólu szały. Niektórzy komentatorowie ze słów tych chcą wnosić, że Ugolino z głodu chwycił się ciała umarłych, czemu jednak sprzeciwiają się wszystkie świadectwa. Zauważyć należy jedynie, że poeta dla spotęgowania grozy, wszystkich współwięźniów czyni synami Ugolina i daje im wiek młodszy, niż mieli w istocie.