Odrzekł, »przeszedłem, zanim tu przybyłem;
Moc mię niebieska przez te pchnęła cienie.
Słońca-m nie ujrzał, co dla ciebie wstanie,
A które ja sam za późno odkryłem.
Choć nie męczarnią smutne, gdzie lamenty
Brzmią nie jak jęki, ale jak wzdychanie.
Zęby je śmierci stargały o czasie,
Gdy z nich grzech ludzki był jeszcze niezdjęty.
Trójcy cnót[1] świętych, ale inne znali
I bez obłudy chodzili w ich krasie.
Iść z nami, pomóż, byśmy stopą żwawą
Do istotnego Czyśca się dostali«.
Po góry stoku i po jej obwodzie;
Wodzem posłużę wam, dokąd mi prawo[2].
A próżno kusić tej drogi o zmroku,
Więc trzeba radzić o dobrej gospodzie.
Jeżeli pragniesz, do nich zaprowadzę;
Uciechy pewnie zaznasz z ich widoku«.
Zwierzywszy stopy, chciał wyjść z tych bezdroży,
Będzie wstrzymany, lub sam straci władzę?«