»Patrz, za tę linię ni jednego cala
Nie zrobisz[1], ledwie słońce się ułoży.
Jeno mrok, który twe stopy uplące;
On tutaj wolę niemocą zniewala.
Lub w okół góry błąkać się aż do dnia,
Póki nie wyjrzy za horyzont słońce.
Ręka twa dzierży i wiedzie do stołu,
Gdzie taka radość czeka na przychodnia«.
Gdym zauważył, że była włamana
Góra na sposób ziemskiego wądołu.
Stworzyła z siebie łono, łukiem wgięta,
I tam nowego będziem czekać rana«.
I ta nas wiodła, kędy ku pościeli
Traw na dolinie krawędź biegła ścięta.
Indyjskie drewna[2] światlejsze od zorzy
I szmaragd, kiedy po brzegu odstrzeli,
Pobledną, ni się żadne z nich obroni,
Jako że mniejsze przed większem się korzy.
Zapach mię doszedł, w których się kojarzy
Tysiąc nieznanych, nieujętych woni.