Przecie daremnie; otom rozżalona,
Matko, twej wprzódy, niż cudzej ruiny«.
Przepuści nagle jasne zorze brzasku
I chwilę szarpie się, nim całkiem skona.
Skoro strzeliła jasność[1] w oczy moje
Od padolnego ogromniejsza blasku.
Gdy głos mówiący: »Wstępujcie na stopnie«
Rozprószył wszystkie inne niepokoje.
Wypatrzeć mówcę, iż mi się wydało,
Że nie odpocznie, aż swojego dopnie.
Nadmiarem blasków, co nas w oczy rażą,
Tak tu spojrzenie moje nie dotrwało.
Nie oczekując prośby, wyprowadzi;
Oczom twym własną zasłania się zarzą.
Kto widząc obcy mus, czeka wezwania,
Taki złośliwie już odmowę ładzi.
Przed zejściem nocy trzeba kończyć drogę,
Albo na nowo czekać do zarania«.
I zwracam kroki na wyniosłe schody.
Ledwiem na pierwszym stopniu stawił nogę,
- ↑ strzeliła jasność, nb. bijąca z Anioła pokoju stojącego na przejściu z trzeciego do czwartego tarasu.
- ↑ Rad nam, jak inni samym sobie radzi. Człowiek nie czeka prośby, ażeby uczynić rzecz miłą sobie; miłość Anioła do ludzi jest tak wielka, jak ich miłość siebie samych, zatem pierwszy i nieproszony wzywa ich do wstępowania.