Głos wołał słodki, jak ten co z błękitu,
A nie z padolnych wyleci rubieży.
Wiejąc swoimi łabędzimi puchy[1]
I stojąc w onych podsieniach z granitu.
Błogosławieni, których we łzach oko:[2]
Dusze ich będą paniami otuchy.
Do idącego tak Wódz się odzywa,
Nim jeszcze Anioł odleciał wysoko.
Rzekłem, »i tak me pociąga źrenice,
Ze myśl ku niemu wraca uporczywa«.
Za której sprawą powyżej lud jęczy?
Widziałeś, jak jej złość poszła na nice?
Blasków zwróć oko; Władca niezmierzony
Wabiem ją toczy[3] w wielkich sfer obręczy«.
Potem na strzelca głos pióra rozpina,
Pragnieniem strawy do ziemi nęcony,
Wiodła nas, krokiem ile można chyżym
Szedłem do ścieżki, gdzie w krąg iść zaczyna.
Ujrzę leżące podłuż ściany duchy,
Wszystkie do góry obrócone krzyżem.