Z pośrodka liści nuciły radośnie,
A szelest wiatru był jak wtór w ich śpiewie.
W Chiassi[1] na morskim brzegu, gdy Sirokkiem
Południe nagle powieje ku wiośnie.
W starożytnego głębokości gaju
Tyle, żem wstępu nie dopatrzył wzrokiem,
W lewo garnęły jego drobne fale
Zioła i kwiaty rosnące po kraju.
Choćby najczystsze, jakiś pył zamąca;
Ale w tej było czysto jak w krysztale,
Pod ciemną gęstwą, która jako żywo
Nie puści słońca blasku, ni miesiąca.
Biegłem oglądać za rzeczułki tonie
Różnego kwiecia świeżość osobliwą.
Jako się zjawia rzecz niespodziewana,
Że swą dziwnością wszystek zmysł pochłonie, —
I zbierająca z pośród kwiatów kwiecie,
Którem jej dróżka była malowana.
Snać wypieszczona, jak świadczy twe lice,
Które jest serca zwierciadłem w kobiecie: